środa, 27 lutego 2008

Jackowo nocą


Grenlandia


Lodowa pustynia

Jestem pod wielkim,niegasnacym wrażeniem tego co widziałem z okna samolotu.W sumie 12 godzin lotu Wrocław-Monachium-Chicago.Absolutnie i totalnie rzucił mnie na kolana widok Grenlandii.Poteżna lodowa pustynia naszpikowana surowymi skałami.Wystaja one jak ciemne rodzynki z lodowego puchu.Setki kilometrow i ani śladu ingerencji czlowieka.Ta wielka wyspę otacza zamarzniete morze.Powierzchnia lodu jest bardzo popękana,miejscami widac wodę.Istne cudo natury.
Mało brakowalo a zostalbym rasistą.W Monachium usiadła obok mnie poteżna Murzynka, jej jedna noga miała w obwodzie chyba 1,5 metra.Nie dosć że wypsikala sie jakims cuchnacym perfumem (cos jak zepsuty mocz bobra) to jeszcze co chwila tracała mnie przypadkowo łokciem.Na szczescie po jakims czasie wypatrzyła koleżanke (tak samo gruba) i przesiadła sie.
Lecielismy nad zamarznieta zatoka Hudsona,potem przez kanadyjska tundre zasypana śniegiem.Fantastyczne krajobrazy jak z kart National Geographic.Jakies 2h lotu od Chicago zaczeły pojawiać się elementy cywilizacji, jakies drogi.Pozniej lot nad jeziorem Michigan no i nareszczcie na horyzoncie zamajaczyly wysokościowce chicagowskiego downtown.Od razu rozpoznalem sears tower.Musze tam byc.
NA lotnisku o'Hare ludzie z calego swiata.FAcet w informacji turystycznej urodził sie we Lwowie.Pozwolil od siebie zadzwonic,po czym podarował mi zestaw map i kilka opakowań cukierków.Pierwsza napotkana osoba i od razu tyle życzliwości.Swietnie zaczyna się moja amerykańska przygoda.Już wiem ,ze za 2 dni przejade ciężarówka całe stany od Nowego Jorku do Sacramento w Kalifornii czyli 4000 kilometrow.Nie moge sie już doczekac.
Wieczorem zwiedzilem jeszcze osławione Jackowo.To niebywałe czytać polskie napisy na sklepach na 2 końcu świata.Jutro od rana bede juz drobiazgowo poznawał ta dzielnice.Ten intensywny dzień obfity we wrażenia zakoncze kolacja w meksykańskim stylu-czyli tortille z guacamole i serem.Aaaaaaauuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu jestem w Stanach,udało sie.

wtorek, 26 lutego 2008

Ostatnie godziny przed United Airlines

Niedługo północ.Za 9h wsiadam na pokład samolotu,który przetransportuje mnie do innego świata a ja głowię się i troje czy wszystko zabrałem.Kończę się pakować,wciąż przychodza pożegnalne smsy od moich sprawdzonych znajomych,przyjaciół.Nie wiem czy dobrze zrobiłem pijąc kadarkę.Generalnie mam łeb ja sklep i dodatkowo szumy z alkoholu,czy wszystko wziąłem,czy w samolocie bede spokojny o mój bagaż itp,itd. Jedna myśl dodaje mi skrzydeł za 3 tygodnie bede ogladał wieloryby które przypływają w okolice półwyspu kalifornijskiego.Bede spał na plaży,żarł tortile z guacamole i ogladał najwieksze ssaki świata.Będzie pięknie.Puki co jutro czeka mnie przeprawa na lotnisku z "imigrations" a potem jak Bóg da jazda tirem do Pensylwanii.Koncze i ide sie relaksowac

poniedziałek, 25 lutego 2008

wielkie pakowanie

Już 2 dzień pakuję swój dobytek na najbliższe miesiące.Bagaż ograniczam do niezbędnego minimum.Mam świadomość,że to wszystko za kilkanaście godzin spocznie na moich otłuszczonych plecach i będę to dźwigał gdziekolwiek mnie poniesie.I tak poza oczywiście aparatem (+dodatki) zabieram śpiwór,latarkę,płachtę biwakową (cholera wie gdzie zastanie mnie niejedna noc),medykamenty,ciuchy,mp3 (bez ulubionych kawałków cieżko będzie żyć),latawiec (puszczac latawca na pustyni w Arizonie-przyjemność czystej postaci),kieszonkowy słownik,czekolada dla Jędrka,na płycie dvd zabieram moje portfolio (może przyjdzie mi ochota tam popracować),jakieś czytanie,drumle i harmonijkę (muzyką będę leczył odciski na stopach),głowę pełna pomysłów i oczywiście trochą baksów.
Do wyjazdu na szczęście pozostały tylko godziny,bo zaczyna docierać do mnie świadomość,że jestem bezrobotny a bezczynność jest dla mnie gorsza niż wirus Eboli.
Dziś na mieście zamykałem kolejne rozdziały życia pt. Wrocław czyli jakieś bankowe formalności,kolejne pożegnania,kserowanie przewodnika i dziesiątki pomniejszych gównianych spraw.I tak mam świadomość,że czegoś zapomnę,taka już zakręcona moja natura. Więc jak śpiewa swym przeuroczym głosem Sarah Britmman -time to say goodbye .
Na zdjęciu otaczają mnie przedmioty do zabrania.
Wczoraj odwiedziłem rodzinny Kalisz.Trzeba było sie godnie pożegnać z rodzicami.Długo nie będziemy się teraz widzieć.Czułem to i widziałem,że mama moja znów nie jest pocieszona,że sam wyjeżdżam tak daleko i na tak długo.To mnie zresztą trochę dziwi ,gdyż myślałem,że przywykła już do moich wyjazdów.Moja rodzicielka nie jest pocieszona moja decyzją o odwiedzinach Meksyku i szwędaniu się po tamtejszych pustyniach.Widziałem żal i smutek w jej oczach.Tato już nie ma sił komentować moich wywrotowych decyzji,tym razem milczał .Niemniej krótka wizyta w Kaliszforni była dla mnie energetycznym zastrzykiem .
Sympatycznego Holendra pewnie wyspiarskiego pochodzenia poznałem na stołówce dla bezdomnych w Amsterdamie.Zwróciłem na niego uwagę od razu gdy przyszedł po darmowego tosta.Był niezwykle pogodny i uśmięchnięty ale za cholerę nie mogłem się z nim dogadac.

sobota, 23 lutego 2008

Dobiegła końca wizyta w Kolonii.1,5 tygodnia relaksu,beztroski,swobody.Jestem szczerze zakochany w promenadach nad Renem.Dziesiątki ludzi jeździ na rowerach,rolkach biega, piknikuje,odpoczywa na brzegami potężnej rzeki.Przez te dni ładowałem życiowe akumlatory przed trudnym wyjazdem.Na zdjęciu fragment przefantastycznej katedry.Ponoć budowano ja ponad 600 lat ale wbija człowieka w ziemię swym ogromem i pięknem.
Asia dzięki za pomoc i gościnę!!!

piątek, 22 lutego 2008

Chlodna noc w Amsterdamie


Po kilku godzinach szukania taniego noclegu w Amsterdamie zwątpiłem.Miałem spisane kilka adresów hosteli.Wszystko było zajęte.Zrobiło się ciemno,ja od kilku godzin tkwiłem w dzielnicy burdeli i coffeeshopów.Na plecach ciężki plecak w ręku aparat i tak uzbrojony postanowiłem przeczekać na ulicy do rana.Robiąc powyższe zdjęcie usłyszałem znajomy język.Kilku chłopaków z Polski debatowało o spędzeniu wieczora na paleniu. Okazało się ,ze w Amsterdamie sa od wielu miesięcy i oględnie mówiąc zajmują sie różnymi rzeczami oraz umieją przeżyć w Amsterdamie za darmo.Co miałem do stracenia,zbratałem się.Po kilku godzinach wałęsania się po Red light district i przybytków z paleniem poszliśmy spać na jedną z łódek przycumowanych na kanale.Oczywiście właściciel nic nie wiedział o tym,ze na jego łódce smacznie śpi 3 przemarzniętych Polaków.Ta noc nie należała do przyjemnych,ciemno,zimno i wilgotno.
Rano poszliśmy ogrzać sie do Burger Kinga.O 10 otwierali bibliotekę z darmowym internetem.Po przesłuchaniu kilku utworów i wysłaniu maili pojechaliśmy na stołówkę dla nieprzystosowanych socjalnie i tam zjedliśmy tosty.Takim to sposobem zamiast odwiedzić sławetne muzea poznałem życie na ulicy Amsterdamu.Zamiast obrazów Van Gogha oglądałem zakamuflowana uliczkę z "tranzystorami" (transwestyci) oferującymi swoje uroki za 50 eurosów.
W burdelandii nie można było fotografować,więc tym bardziej gorliwie zabrałem sie do robienia zdjęć z ukrycia czego wynikiem jest powyższe zdjęcie

Wstęp

Właśnie podniosłem się ze swojego materaca trochę zmęczony po imprezie.Odwiedził mnie kolega,który szuka szczęścia w Anglii.Raczyliśmy się popularnymi tam ciderami.Tego poranka wpadł mi do głowy pomysł tej strony.I jest.
2 tyg temu po 5 latach rzuciłem ulubiona robotę.Za 4 dni jadę daleko i na długo.Po latach ustabilizowanego życia czeka mnie teraz okres pełen niespodzianek,dziwnych przygód,miejsc,ludzi,potu,kurzu,relaksu,nerwów,samotności,zmęczenia,może szczescia.Będę poznawał,patrzył,smakował,fotografował,głodował,cieszył sie,wspominał i od nowa żył.
Już za kilka dni zaczynam od Chicago...