wtorek, 1 grudnia 2009

Herbata z daleka na polskim stole


Co laczy polskiego biznesmena z filigranowa wiesniaczka z rejonu Srimangal we Wschodnim Bangladeszu?Pozornie nic.A jednak niemalo.Herbatka podczas biznesowego spotkania w warszawskim hotelu Jan III Sobieski badz w krakowskiej Mleczarni mogla byc kilka tyg.wczesniej zbierana zniszczonymi,koscistymi dlonmi owych mizernych kobiecinek.Po Pakistanie,Afganistanie,Kazachstanie to wlasnie Polska jest waznym eksporterem herbaty z Bangladeszu.Ta juz od 150 laty porasta wzgorza w poblizu granicy z Assamem.Juz kilka dni szwedam sie w tych okolicach probujac zrozumiec proces powstania popularnego napoju.Owe tysiace krzewow rosna mniej wiecej na wysokosc mojego pasa.Tylko glowa,ramiona i rece drobnych kobitek wystaja ponad poziom zielonego oceanu ale to wystarczy do zbierania.Ciemne azjatyckie damy sprawnie zrywaja tylko szczytowe galazki z 2,3 jasnozielonymi,mlodymi listkami.Po czym z wielkimi pakunkami listowia na glowach wedruja do punktu zbiorki.Tu laduje sie na przyczepy i wywozi do okolicznych przetworni.Sortuje sie,myje i poddaje obrobce.Herbata zielona rozni sie od czarnej (tej zwyklej) tym,ze nie jest kruszona i poddawana procesowi oksydacji (laczenia z tlenem,namiastka prazenia).Po pakowaniu jest wysylana w swiat.
DZis sympatyczny pan z plantacji nazrywal dla mnie swiezych lisci i zaraz pedze do swojego nikczemnie malego pokoiku za 2,7 zl za dobe parzyc i smakowac.Gdy juz ucichna dzwonki setek rowerowych riksz bedzie smakowala znakomicie.Pozdrowienia z Bangladeszu

Brak komentarzy: