piątek, 21 marca 2008

Holywood lub Holykicz

Uff dobiega konca 2 trudny dzien.Ostatnie 2 noce spedzilem w pociagach i autobusach.Dzis do San Diego przyjechalem o 1 w nocy i poszedlem szukac plazy by usnac owiewany pacyficznym wiaterkiem pomiedzy wydmami.Najwidoczniej pomylilem droge i 4 h blakalem sie bez powodu,ledwo zywy.NA mniescie nikogo nie spotkalem.Ostatecznie wsiadlem w 1 poranny autobus i dotarlem do hostelu.Caly w skowronkach,ze zaraz sie wykapie i zjem chinska zupke wchodze na teren hostelu a tu koles do mnie,ze wszystko zajete.Wkorwilem sie na USA i postanowilem jeszcze tego samego dnia wjechac do Meksyku.Wczoraj caly dzien bujalem sie po Los Angeles.Zaczalem od sniadania w Chinatown (krewetki z warzywami,sosem i ryzem za 5 zl-mniam).Metrem dotarlem do oslawionego Holywoodu.I tu rozczarowanie.To doskonaly przyklad miejsca zdegradowanego przez bezmyslna,masowa turystyke.Architektura rodem z kiczowatego rumunskiego filmu tez nie rzucila na lopatki.Masowo oblegany byl holywoodzki bulwar z gwiazdami w chodniku i placyk z odciskami rak i butow gwiazd kina.Zadnego slawetnego aktora nie spotkalem,nawet Izabeli Trojanowskiej z Klanu tam nie bylo.Za to masa kopii postaci z filmow.Czym przedzej opuscilem ten lunapark.Dlugo przedzieralem sie uliczkami pomiedzy pieknymi rezydencjami bogaczy na holywoodzkich wzgorzach by z bliska zobaczyc oslawiony napis.Do miasta podwiozla mnie para sympatycznych Norwegow (kurwa ich stac na wszystko ,maja wykupiony lot helikopterem nad Kanionem Kolorado).Kolejnym celem byla plaza w dzielnicy Venice i do cholery tu tez powtorka z rozrywki.Znow przewalaly sie w 2 strony tlumy turystow a pomiedzy nimi przechadzaly sie stada miejscowych sportowcow i swirow.Przynajmniej zjadlem sardynki z puszki wpatrojac sie na zachod Slonca nad pacyfikiem.W drodze powrotnej na dworzec w autobusie klocilo sie 2 czarnych wyzywajac sie od Niger,zaczeli sie nawet szarpac-poszlo o mame tego mlodrzego,ktora zostala wyzwana od dziwki.Noc spedzilem w pociagu.

Brak komentarzy: