środa, 19 marca 2008

Rzecz o Chinatown

Wczoraj odwiedzilem kilka galerii z fotografiami i Galery of modern art ale prawdziwym celem byla chinska dzielnica.To najwieksze skupienie Chinoli po z dala od Chin.To spolecznosc,ktora sie nie asymiluje,malo tego tworza swoiste panstwo w panstwie.Maja swoje banki,szpitale,bary,urzedy,taksowki,gazety.Wielu z nich nie zna angielskiego.Chinatown jest niesamowita.Ja takiego klimatu nie czulem bedac 4 dni w Pekinie.Nalezy unikac ulicy Grand,bo to przez nia przechodza rzesze turystow.Dla nich powystawiane sa kiczowate kramiki i restauracje.Gdy natomiast wszedlem w boczne ulice poczulem sie jak przecietny Kim czy Lee.To tam znalazlem smiesznie tanie sklepy,jadlem w restauracji otoczony samymi Chinolami.Wszedzie chinskie napisy i typowy orientalny balagan.Spedzilem kilka godzin szwedajac sie wszedzie.Wchodzilem do sklepow z zywymi rybami,krabami,zabami,slimakami.Oni to wszystko jedza.Siedzialem w parku,gdzie tlumy azjatow graly w swoje gry.Czulem sie jak powietrze (i dobrze),nie zwracali na mnie uwagi,ale gdy chcialem fotografowac ich hazard protestowali.Zapomnialem na jakis czas,ze jestem w Kalifornii,niebywale.Zachod slonca poszedlem ogladac nad ocean,gdzie pelno jest biegaczy i krzykliwych wielkich mew.Juz po zmroku wrocilem na Chinatown fantastycznie oswietlone przez lampiony.

Brak komentarzy: